Świadkowie historii naszego narodu – wspomnienia Wiesława Krawczykowskiego.

6 maja 2017 |

Zrobiła się teraz moda na pisanie książek o swoim życiu. Nie należą do nich byli więźniowie obozów koncentracyjnych. Pokorni, wycofani, są jakby zdumieni faktem, że żyją. Jesteśmy im wdzięczni, że są ostatnimi świadkami historii, że chcą jeszcze o tym mówić i ZAŚWIADCZAĆ. Zaświadczać, że był przeklęty okres w dziejach cywilizowanej ludzkości, w którym człowiek, w wyrafinowany sposób – zabijał drugiego człowieka. Tragiczny czas przeszły, który oby nigdy nie był przyszłością naszych dzieci. 

© prywatne archiwum

© prywatne archiwum

BOHATEREM wspomnień jest WIESŁAW KRAWCZYKOWSKI, mieszkaniec WARSZAWY (ur..22 września 1928 r.) w dzielnicy Praga POLAK – patriota i ofiara, świadek historii naszego narodu. Przyszło Mu żyć w bezwzględnych i okrutnych czasach II wojny światowej. Jako 15 letni chłopiec został zaprzysiężony w Szarych Szeregach ZHP. Był w grupie młodzieży, którą cechował zapał, brawura i wiara; ostrzegali przed „łapankami”, zajmowali się kolportażem prasy konspiracyjnej, rozrzucali gwoździe na ulicach po których jeździli Niemcy i kolaboranci…. Wiedzieli, że to niebezpieczne, ale z okupantem trzeba bylo jakoś walczyć. Pod koniec sierpnia 1944r., uczestnicząc w kolejnej akcji, polegającej na zdobyciu – dla Powstańców – warzyw/owoców z działki ogrodniczej – zostali złapani przez żołnierzy Wehrmachtu. Aresztowani następnego dnia – 28.08.1944r. wyjechali w nieznane. Kierunek: MAUTHAUSEN (Górna Austria) wspomina to tak :

„Dzień pogodny, będzie słonecznie… góry, powietrze bardzo rześkie – s a n a t o r y j n i e – tylko, że nam trafiło się dotrzeć do „sanatorium  śmierci” (…) Pociąg zatrzymał się, krzyk ludzi, strzały, szczekanie psów… i nagle otwierają się drzwi wagonu. W wagonie „bydlęcym” było nas 12 harcerzyków – „Jerzyki” ze Szmulek (dzielnica Pragi).

© prywatne archiwum

© prywatne archiwum

Esesmani z pistoletami i bykowcami, poganiali nas: byliśmy popychani, bici lachami (nogi od stołków) i ogłupiani krzykiem w obcych, niezrozumiałych językach. Pierwsze trupy były widoczne przy wagonach (….) Było ich dużo. Zginęli podczas transportu i niektórzy nawet już  po wyjściu z wagonów, w czasie ustawiania nas w „100″ – setki. Kolumny mężczyzn szły po lewej stronie, a kobiety po prawej – w górę i w górę. Ludzie padali obijani lachami i słychać też było strzały. BRAMA – weszliśmy skierowani w prawą stronę za bramę, doszliśmy do miejsca zwanego kuchnią. W piwnicach były natryski i trupiarnia.

Tutaj zabrał głos jakiś funkcyjny więzień (później blokowy 22 baraku) – pepiczek! To właśnie on powiedział, że przyjechaliśmy do sanatorium śmierci, w którym żyje się 3 miesiące. Wolność można uzyskać przez ten komin – to krematorium, które „pracowało”, a zapachu palonych ludzkich ciał – nie zapomniałem do dzisiaj (…)

© prywatne archiwum

© prywatne archiwum

Oddanie rzeczy osobistych z ubraniami, buty kazano związać i „100” ruszyła do łaźni .

Przed wejściem do natrysków, więźniowie pracujący w kuchni powiedzieli nam, że z wodą możemy dostać porcję cyklonu!!! Wchodziliśmy, ale myśleliśmy o jednym – czy wyjdziemy… (…) Ale udało się. Wychodząc dostaliśmy koszule i kalesony i własne buty. Nasza „100” ruszyła teraz na pole III, na blok 23(…) ”

Zaczął się okres Kwarantanny; to próba wytrzymałości fizycznej i psychicznej, zorganizowanej w taki sposób, że tylko najodporniejsi mogli przeżyć.

Kwarantanna była przygotowaniem organizmu do głodu i do chorób obozowych, do aktów okrucieństwa i bestialstwa, będących codziennością.

„Musztra na placu apelowym, polegała na formowaniu szeregu, w rzędach po 10, od najniższego do najwyższego. Było nas ponad 400. Staliśmy tak do godz. 18:00. Po pierwszym dniu „formowania” szeregu zmarło 18 więźniów. Ułożeni zostali w równym szeregu pod blokiem.

© prywatne archiwum

© prywatne archiwum

Młodzież z całego pola III miała dbać o „swój rozwój fizyczny i tężyznę”. W myśl tego hasła, na tym samym placu apelowym,byliśmy poddawani gimnastyce. Do gimnastyki przystępowaliśmy bez ubrania, i nago wykonywaliśmy ćwiczenia typu „żabki”, „pompki” itp.- przez kilka godzin, bez odpoczynku. Gimnastyka za każdym razem eliminowała wielu więźniów. Bici  pięściami i pejczami za to, że się zachwiali czy nierówno stanęli… padali jak muchy. Tylko niektórzy z nich byli zanoszeni do baraku. Inni znowu byli układani w równym rzędzie pod barakiem. Koszmarna rzeczywistość. Mimo to chcieliśmy żyć..(…)

Dnia 13 września 1944r., w czasie „obiadu” (woda zagęszczona zielskiem i burakami cukrowymi), w złym miejscu postawiłem miskę i trochę zupy się rozlało… Za to „stubendienst” (sztubowy) uderzył mnie warząchwią w twarz . Wyplułem 6 zębów górnych i dolnych (…) Twarz spuchnięta i boli. Ani mówić, ani jeść!! Pójść na rewir (szpital obozowy) – to pewna śmierć. Ale jak chce się żyć – trzeba się z tego „wylizać „. I tyle.(…)

Koniec Kwarantanny. APEL. Ustawiono nas „100” – kapo powiedział, że idziemy pracować do kamieniołomów. Będziemy nosili kamienie na nowy obóz dla kobiet.

© prywatne archiwum

© prywatne archiwum

Marsz, muzyka gra, śmierć idzie razem z nami. Kamieniołomy !! (…) i schody – 186 !!! schodów (…)

Kapo to Bóg i Władca naszej „100”, z maczugą w ręku, której używał ciągle. Od tego ilu zabije, zależało czy dostanie lepszy obiad, czy większą pajdę chleba. Starali się jak mogli, aby się wykazać. Nie nosili kamieni, ale jak bili to żyli i byli w uprzywilejowanej arystokracji obozowej. Podobnie wszyscy funkcyjni. „Musieli” się wykazać w zabijaniu i wymyślnych torturach (…) Za to byli nagradzani!!

 

A teraz o kamieniołomach.

Kiedy zaszliśmy pierwszy raz do kamieniołomów, przed schodami znajdowało się stanowisko kamieniarzy, którzy obrabiali głazy. Byli wśród nich także Polacy. Trójkąt z literą „P” i wybitym numerem, zdradzał naszą narodowość. I wtedy podszedł do nas pan Jan – z Polski, który udzielił nam bezcennych wskazówek. Powiedział m.in., że po kamienie mamy przychodzić do niego, że idąc schodami należy trzymać się zawsze lewej strony (ściana z granitu, a z prawej bajoro i dół 50-60m). Schodów było 186, na szerokość 5 idących blisko siebie więźniów. Codziennie trzeba było wykonać 6 kursów z kamieniami do góry – 3 razy przed obiadem i 3 razy po obiedzie. Przed wejściem na schody funkcyjni sprawdzali, jakie kamienie niesiemy (czy aby nie zbyt lekkie). Esesmani sprawdzali także nasze kamienie na schodach. Stali tam uzbrojeni w pistolety, pejcze, a często z rozjuszonymi psami. Kontrola była znowu okazją do bicia, czy ataku psa. Na wąskich schodach, obciążeni kamieniami więźniowie tracili równowagę i spadali właśnie do tego nieszczęsnego bajora, znajdującego się po prawej stronie schodów. Mało tego, tak jak „tonący brzytwy się chwyta”, łapali się kolegów więźniów, pociągając ich za sobą w śmiertelną otchłań. Bajorko – zresztą zasypane aktualnie – to cmentarzysko, gdzie dziennie swoje miejsce wiecznego spoczynku znajdowało nawet kilkudziesięciu więźniów. Tych nieszczęśników nazywali „spadochroniarzami”, a przeklęte schody „schodami śmierci”.

foto © elipsa.at

foto © elipsa.at

Po wielu latach, jeszcze raz dziękuję panu Janowi – kamieniarzowi z Polski, który przygotowywał nam młodym takie odpowiednie kamienie – cienkie i długie. Może dzięki temu żyję! Dziękuję.

„Schody śmierci” były dla nas męczarnią i niosły śmierć każdego dnia. Po każdym kursie liczono, ilu było „spadochroniarzy” (…).

Ginęli na schodach śmierci także ci, którzy zostali naznaczeni (czyt. podpadli), przez esesmanów. Dostawali oni do niesienia po tych 186 schodach kamienie wskazane np. nieobrobione przez kamieniarzy, 20 kilogramowe i cięższe. Na pewno nie zostały takie kolosy wniesione na górę…!

I tak to było — dla więźniów katorga, dla kapo powód do dumy, bo otrzymali dodatkowy kawałek chleba, dolewkę zupy czy 10 sztuk papierosów. Dostawali urlopy, odznaczenia, dodatkowy alkohol czy rozkosz w obozowym domu publicznym. Znajdowali uznanie przełożonych za naszą męczeńską śmierć”.

Pan Wiesław (lat 86) w tym miejscu przerwał. Jest zmęczony wspomnieniami, które odżyły i ranią jak cierń. „Już nie jestem w stanie przeżywać tego wszystkiego od nowa. Czasami bardzo bolesne wspomnienia to depresja, a tego chcę uniknąć. Ciąg dalszy moich wspomnień może być kontynuowany z całą dramaturgią następnych wydarzeń aż do dnia 5 maja 1945r., czyli do chwili wyzwolenia… ale po małej przerwie”.

ZA LEKCJĘ HISTORII – DZIĘKUJEMY PANIE WIESŁAWIE. 

Wspomnienia zebrała Pani Urszula Kowalska, której nasza redakcja bardzo dziękuje.

 

 

 

Tagi: , ,

Kategoria: Archiwum /, Z kraju i ze świata